Suwałki
Mimo złagodzenia obostrzeń w zakresie poruszania się kupcy z Suwalszczyzny nie powinni spodziewać się powrotu klientów z Litwy w wymiarze jaki znali. Tak przynajmniej sądzi Artur Płoński, doktor nauk ekonomicznych i wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach.
Okres przedświąteczny to czas, kiedy wschodni sąsiedzi oblegali suwalskie sklepy. Wszystko za sprawą niższych cen niż na Litwie. Pandemia i towarzyszące jej rygory sprawiły, że Litwinów w sklepach ubyło. Kilka dni temu Litwa złagodziła obostrzenia. Resort zdrowia Republiki Litwy, zaktualizował listę krajów, z których podróżni muszą poddać się obostrzeniom sanitarnym w postaci 10-dniowej kwarantanny bądź przedstawienia negatywnego, wykonanego w ciągu 48 godzin, testu. Osób wjeżdżających z Suwalszczyzny to nie dotyczy.
To nie znaczy, że litewscy klienci wrócą. Zdaniem ekonomisty z niższymi cenami wygra strach i wygoda, bo oczekiwanie w długich kolejkach to żadna przyjemność. Ruch się nasili, ale nie wróci do stanu sprzed roku.
Mimo zauważalnego wzrostu cen w Polsce, nasz rynek nadal jest atrakcyjny dla Litwinów. Jak mówi Artur Płoński, strefa euro też ma swoje problemy i produkty na Litwie nadal są droższe niż w Polsce. W rezultacie Litwinom ciągle jeszcze opłaca się przyjeżdżać na zakupy do Polski.
Co więcej, brak klientów z Litwy nie przełożył się na ceny w suwalskich sklepach. Przed pandemią pojawiały się zarzuty, że mnogość klientów napędza wzrost cen na Suwalszczyźnie i są one wyższe niż w innych częściach kraju. Tymczasem, kiedy klientów ubyło, ceny jak rosły, tak rosną.
– Jedyna zauważalna zmiana to większy komfort zakupów – mówi ekonomista.
Autor: AP